“Za mgłą”

0
64

Miałam dziś już nie pisać, ale…no muszę 😉 Tak jakoś się chce. Właściwie nie wiem od czego zacząć. Może od najweselszej informacji tego wieczoru. Nie wiem dlaczego, ale jak się o tym dowiedziałam, poczułam jakby to mnie bezpośrednio dotyczyło. Otóż, pisałam dzisiaj do koleżanki na gg, czy jest i w odpowiedzi po pół godziny otrzymałam coś w stylu “Tak, ale za długo nie pogadam… zostałam ciotką!” Czyż to nie cudowne? Nowe życie. Jej siostra miała termin pod koniec października, ale już dziś urodziła zdrowego, dużego, silnego synka! Mam wrażenie, jakbym to ja została ciotką. Kocham dzieci, strasznie. Może to dziwnie zabrzmi, ale coraz częściej i coraz mocniej czuję, że chcę być matką. Jakby to Kuba wiedział to by się chyba przeraził 😀 Ale nie, nie planuję w najbliższym czasie. Wiem, że jestem za młoda i nie czas na dziecko. Nie mam jednak zamiaru robić zawrotnej kariery odkładając macierzyństwa po trzydziestce. Ale nie chcę być też młodziutką matką bez żadnych perspektyw i możliwości zapewnienia dziecku godnego bytu. Wszystko po kolei. No i znowu się rozgadałam nie na temat. Kończąc tą kwestię – mam nadzieję, że maluch będzie się zdrowo chował 😉
Idąc po kolei. Dlaczego napisałam do koleżanki? Otóż rozpoczęła się tzw. SIGG czyli Szkolna Internetowa Gra Giełdowa. Cudo to to nie jest, ale jakaś chociaż marna szansa zapoznania się z grą na giełdzie. Kiedy tylko profesorka wspomniała o tym konkursie od razu nasze ręce zawisły w górze, wyrażając chęć zgłoszenia się. Jest jedno “ale”, nie można pracować indywidualnie, jedynie w czteroosobowych grupach. Tak więc szybko zwerbowałyśmy dwie koleżanki chociaż “na sztukę”. Wyraziły one jednak chęć czynnego uczestniczenia w tej całej grze, ale jak tylko chciałyśmy się dzisiaj umówić na gg o konkretnej godzinie, żeby podjąć jakieś kroki, oczywiście tylko ja i świeżo upieczona ciotka byłyśmy chętne do pracy… Co zrobić? Pewnie skończy się tak, że tylko my dwie będziemy coś robić.
Właśnie wróciłam z miasta ze spotkania ze znajomymi, na którym był też kolega, który gra na prawdziwej giełdzie. Tak więc zaczerpnęłam kilku niezbędnych informacji, żeby w ogóle jakoś zacząć. Teraz jest już jednak za późno na jakiekolwiek działanie, jutro podobno giełda ma być nieczynna (?), tak więc jak dobrze pójdzie to dopiero w niedzielę coś zrobimy.
Sama się sobie dziwię skąd we mnie tyle chęci do pracy. Od początku (jak tylko dowiedziałam się, że PP nam przypada na trzecią klasę) zarzekałam się, że nie bd się do tego przedmiotu przykładać. Byle mieć trzy i święty spokój. A tu… idzie mi całkiem nieźle, a i trzy konkursy obstawiam. Drugi (jak już wspomniałam w poprzedniej notatce) to czysty przypadek. Pewnego dnia profesorka wyciąga jakieś testy i mówi, że cała klasa ma obowiązkowo pisać pierwszy szkolny etap konkursu o prywatyzacji w Polsce. Kompletnie nic się do tego nie przygotowałam, a wiedziałam tylko tyle, co mi się wydało za logiczne i tak też zaznaczałam odpowiedzi, jak to mówią “na chłopski rozum”. I tym sposobem dostałam się do drugiego etapu. Moje zdziwienie było ogromne. Drugi etap mam już za sobą. Kwestia rozwiązania zadania problemowego i przesłania odpowiedzi na podany adres. Tutaj cudów się nie spodziewam, bo było to dość trudne.
Trzeci konkurs to zrobienie prezentacji na jeden z siedmiu podanych tematów. Najlepsza prezentacja ze szkoły=przejście do drugiego etapu=test na podstawie jakichś materiałów. A wygrana to niemałe pieniądze, gdyż konkurs jest sponsorowany przez bank 😉
Powtórzę się, ale nie wiem skąd we mnie tyle zapału. Jakoś mnie to wszystko kręci. Chce mi się pracować, chce mi się coś robić. Mimo, że każdy poranek jest ciężki. Z bolącym brzuchem jadę do szkoły, na samą myśl o nauce robi mi się słabo. Za to prace nadprogramowe sprawiają mi przyjemność.
Szczerze mówiąc nie mogę doczekać się matury. Chciałabym ją pisać choćby jutro. Boję się, ale wiem że tego nie uniknę. A czas szybko leci. Ani się obejrzałam, już połowa października. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Życie coraz szybciej mi przecieka przez palce. Staram się łapać każdą chwilę, ale czasami “łapię się” na tym, że kompletnie nic nie robię i marnuję tylko czas…

Jeszcze nie doszłam do połowy swoich myśli, a już tak się rozpisałam. Chyba muszę coś skrócić.
Lekarz – wizyta dość dziwna. Albo ja jestem jakaś przewrażliwiona. Kiedyś ta doktorka była milsza, a wczoraj taka jakaś. A może to przez zmęczenie. W końcu byłam ostatnią pacjentką i z gabinetu wyszłam koło 20. Wybadała mnie na wszystkie strony, aż później ciężko mi było siedzieć tak mnie brzuch bolał, ale warto było. Przynajmniej dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy. Pierwsza i najważniejsza – wiecznie bolący mnie jajnik 😐 Byłam u kilku ginekologów i żaden nie wiedział co mi jest. Wczoraj doktorka na początku badania zaczęła coś marudzić o cyście. Aż mi się słabo zrobiło. Jeszcze by mi tego brakowało. Na szczęście USG pokazało, że taka “moja uroda”. Ot mi się inaczej jajnik ułożył i boleć będzie już zawsze. Już sama nie wiem, co lepsze. Nie powiem, żeby mi z tym było dobrze… Czasem, jak trochę z Kubą namodzimy to ciężko z bólu wytrzymać. Ale przynajmniej już wiem, że ten ból to nie kwestia jakiejś poważnej choroby, tylko trzeba uważać. Poza tym – hormony mi szaleją. Dostałam tabletki na dwa miesiące i do kontroli. Ma być dobrze. Choć już raz brałam hormony i zamiast pomóc to zaszkodziły. Rozstroiły mi kompletnie cykl, a i czułam się, jakby mnie ktoś obuchem walnął. No ale, spróbuję jeszcze raz, może tym razem pomoże.
Piszę o tym dlatego, że wiem iż ten problem nie dotyczy tylko mnie. Może tu zaglądnie kiedyś jakaś dziewczyna/kobieta, która może mieć podobnie, jak ja. Sama nie chciałam iść do lekarza. Martwiłam się, wymyślałam że mam raka (dwie ciotki w rodzinie umarły na raka, jedną uratowali, wycinając wszystkie narządy rozrodcze…) etc, a okazało się, że to taka “głupota”. Nie ma co panikować i wymyślać, lepiej się zbadać i wiedzieć na czym się stoi. A jak już nawet jest coś poważnego to lepiej zacząć wcześniej leczyć!

Teraz jeszcze mnie tylko czeka wizyta u neurologa z tą moją nieszczęsną głową. Prawie osiem lat po operacji. Było kilka lat względnego spokoju i znowu się zaczyna. Dla samej siebie pewnie bym o to nie dbała, ale chcę być zdrowa dla mamy, chcę ją wspierać, mieć dużo sił i zarażać ją optymizmem 😉

Osz mi zeszło na choroby. Rozprawiam, jak starsza pani na ławce z koleżankami przed blokiem.
Szczerze mówiąc wieczór był średni, ale teraz taki spokój mnie ogarnął i dobry humor. Może przez pożegnanie z Kubą. Hmm dziwnie to zabrzmiało, jakbym się cieszyła, że się z Nim już dziś rozstałam. A chodziło mi o to, że tak czule mnie pożegnał. Objął moją twarz swoimi silnymi dłońmi i był taki kochany, taki jak to najbardziej lubię. I tak się słodko uśmiechał.
Dzisiaj to w ogóle jakiejś głupawki dostał. Zachowywał się, jakby się czegoś nawąchał. Momentami miałam Go serdecznie dość i się wkurzałam, ale ja się nie potrafię na Niego zbyt długo złościć. Zwłaszcza jak całuje mnie po rękach kiedy się wkurzam i żądam przeprosin. Wiem, że robi to z przymrużeniem oka i z tym swoim szelmowskim uśmiechem, który zawsze topi lód na moim sercu.

Rozgadałam się, trudno. Już dzisiaj muszę z siebie wszystko wyrzucić, bo inaczej nie zasnę spokojnie.
Jutro kolejny mecz naszej pierwszoligowej drużyny koszykówki. Pamiętam, jak jeszcze nie znałam Kuby, zawsze chciałam wybrać się na ich mecz. Ale jakoś nigdy nie wiedziałam, jak się za to zabrać. I nie wiem, jak to się stało, ale Kuba zaczął mnie na te mecze zabierać, jak tylko zaczął się sezon. I jakoś tak stało się to naszą tradycją 😉 Czekałam z utęsknieniem na nowy sezon no i się doczekałam.
W ogóle Kuba pokazał mi tyle rzeczy, spełnił tyle moich drobnych marzeń, o których pewnie ani nie wiedział.

Aaa teraz mam jedno marzenie – niech mi ktoś pościeli łóżko, bo zwariuję. Padam na twarz. Do tego jestem okrutnie głodna.
Mogłabym pisać bez końca, ale idę spać…