Czekając na cud

0
81

Przez całe moje życie nie wypiłam tyle herbaty, co przez ostatnie trzy dni. Co rusz to herbata. Dom pielgrzyma – herbata, bar – herbata, stacja benzynowa – herbata. Już mam powyżej uszu tej herbaty, biorąc pod uwagę fakt, że jakoś za nią nie przepadam. Ale co było zrobić? Przejmujący wiatr, zimno. Trzeba było się jakoś rozgrzać.
Szczerze mówiąc niezbyt czułam, że jestem na pielgrzymce, bardziej na wycieczce. Uczucia mam mieszane. Może po kolei. Pierwszy dzień – katorga. Od pierwszych minut w autokarze czułam, że robi mi się słabo i boli mnie brzuch. Zupełnie nie wiem dlaczego. Wstałam o 4 rano, zjadłam normalne lekkie śniadanie z myślą o podróży, wsiadłam do autokaru i pach… Po około trzech godzinach jazdy łzy stanęły mi w oczach. Czułam, że nie wytrzymam. Modliłam się, żebyśmy jak najszybciej dojechali do Krakowa. Postanowiłam – wysiadam i na własną rękę jadę do znajomych i Kuby, którzy właśnie w tym czasie byli w Krakowie. Stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam w autokarze. Dawno mnie tak bardzo brzuch nie bolał. Nie pomagały tabletki, ciepła herbata. Zupełnie nic. Skręcało mnie na fotelu.
Jakoś tak się złożyło, że przed samym Krakowem trochę mi ulżyło, przejechaliśmy obwodnicą i tylko minęliśmy miasto zaczęło się od nowa. Wtedy już było za późno. Na szczęście po około 4 godzinach od wyjazdu i dwóch postojach w miarę mi ulżyło. Na tyle, że mogłam spokojnie zwiedzić Auschwitz. Tego momentu naszej wyprawy chyba nie trzeba komentować. Byłam tam już drugi raz i zrobiło to na mnie równie duże wrażenie. Rodzi się tylko żal i poczucie niesprawiedliwości. Ludzie ginęli tam w okrutnych męczarniach, a Ci zbrodniarze jeśli już odpowiedzieli za swoje czyny, to czekała ich szubienica, zastrzelenie, lub inna, równie nagła i chyba łatwa śmierć. Bez długich tygodni głodu, chorób, wycieńczenia, katowania, upokorzenia…
Zszokowała i zniesmaczyła mnie również reakcja chłopaków z równoległej klasy na widok zdjęć niektórych jeńców obozu, pod którymi widniały daty przybycia do niego i śmierci danej osoby. Komentarze typu – “Prze chuj, przeżył trzy miesiące” i śmiech, były mocno nie na miejscu. Widać, niektórzy jeszcze nie dorośli do pewnych spraw i powinni być traktowani, jak nierozumne przedszkolaki (z całym szacunkiem dla przedszkolaków, czasem one prędzej coś zrozumieją niż takie ograniczone mózgi).
Akurat zachowanie w Auschwitz wspomnianych już chłopaków nie zdziwiło mnie aż tak bardzo po wcześniejszej akcji. Zanim dotarliśmy na miejsce, na jednej ze stacji benzynowych mieliśmy przerwę. Wyszłyśmy więc z dziewczynami do WC, a gdy wracamy zastajemy nasze rzeczy porozrzucane po całym autokarze i chłopaków siedzących na naszych miejscach. Posypały się wyzwiska – wieśniary, dziwki, bydło… Za co? Za to, że siedziałyśmy na samym końcu autokaru i dobrze się bawiłyśmy, podczas gdy cała “świta boskich E klasowiczów” musiała siedzieć blisko profesorów. Nasza wina, że spóźnili się na zbiórkę przy autokarach, a my kulturalnie zajęłyśmy sobie miejsca?…
Od tej akcji kosa była przez całą pielgrzymkę. Ciągle jakieś aluzje w naszą stronę, prześmiewcze spojrzenia. Tak zachowują się “dorośli” ludzie, którzy tym bardziej pojechali na wycieczkę?

Tak wyglądał pierwszy dzień. O Kalwarii i Wadowicach nie ma co wspominać, bo byliśmy tam raptem po pół godziny i jechaliśmy dalej. Na drugi dzień, czyli wczoraj pojechaliśmy do Częstochowy. Od 12 do 15 mięliśmy czas wolny. Potem wszystko się zaczynało, aż do po 21. Oczywiście na wszystkim nie byłyśmy, bo nie było po prostu takiej możliwości. Ileż można wytrzymać w ścisku, hałasie, duchocie? Poszłyśmy na mszę. Wszyscy byli wcześniej u spowiedzi tylko nie ja z koleżanką. Ale po komunii poczułam jakąś potrzebę. Zupełnie nie wiem skąd mi się to wzięło. Tak nagle – muszę iść i koniec. Bardzo się zdziwiłam, ale stwierdziłam, jeśli nie tu, to gdzie? Jak później napisałam Kubie smsa – “Byłam u ’spowiedzi’, mając nadzieję na cud…” Celowo spowiedzi w cudzysłowie, bo to nie była typowa spowiedź. Nie klepałam dawno wyuczonej regułki, nie wyznawałam grzechów, tylko po krótce powiedziałam, co jest na rzeczy. Że ostatnio z moją wiarą jest na bakier (oczywiście użyłam innego słowa, ale już nie pamiętam dokładnie), dawniej owszem chodziłam co miesiąc do spowiedzi, modliłam się, ale straciłam sens tego wszystkiego, nie wiem, czy warto wierzyć. Liczyłam na odrobinę zaangażowania ze strony księdza, jakieś pytania, krótką rozmowę, cokolwiek. Podobno Jasna Góra to miejsce szczególne, miejsce cudów, poszłam tam po jeden drobny cud, po zwykłą, szczerą rozmowę. Co dostałam? Oklepaną regułkę, które nawet nie chciało mi się już słuchać. “Nie możesz się poddawać, każdy wierzący nieraz tak ma, zawierz się Matce Bożej, tu na Jasnej Górze ofiaruj jej swoje wątpliwości, trwaj nawet w takim życiu” Tego ostatniego kompletnie nie zrozumiałam. To ma być odpowiedź na moje słowa, że NIE WIEM, CZY WARTO WIERZYĆ, CZY JEST SENS?  Może byłoby lepiej gdyby ów ksiądz nie mówił swojej kwestii tak anemicznie, cicho, niedbale i szybko, byle się mnie pozbyć. Poczułam się, jak jeden z tysięcy podobnych przypadków. Zero zaangażowania ze strony księdza.

Mam straszny mętlik w głowie. Z jednej strony to dziwne uczucie, że muszę iść do spowiedzi, a z drugiej ta cała obojętna spowiedź w wykonaniu księdza. Miałam wrażenie, że robi mi łaskę spowiadając mnie. Dodam, że zmęczony spowiadaniem to on raczej nie był, bo dopiero co przyszedł i byłam 3 osobą.
Na koniec usłyszałam stałą formułkę “za pokutę sobie odmów”… Jaką pokutę? Ja nie poszłam tam po przebaczenie tylko po wyjaśnienie, rozmowę – jak już podkreślałam. Więc co on mi niby wybaczył?
Nie traktuję tego nawet jak spowiedzi, do komunii raczej nie pójdę. Straszny niesmak po tym wszystkim czuję.
Od innego konfesjonału dziewczyny wychodziły zapłakane. Wszystkie, co do jednej! Od tego co ja, nikt… Widać tamten ksiądz potrafił poruszyć ludzkie serca, na to liczyłam i żałowałam, że do niego nie poszłam.

Jest prawie wpół do 6 rano. Idę spać, bo padam na twarz. Jak dam radę to resztę opiszę kiedyś indziej. Teraz chciałam tylko tyle, bo jakoś leżało mi to na sercu…